Cole
Chwilę jechaliśmy w ciszy spokojną drogą krajową, a potem niespodziewanie Profesor wjechał między drzewa. Nie, nie na leśną ścieżkę. Po prostu między drzewa. Uderzyłem głową o dach, gdy auto podskoczyło w niekontrolowany sposób, i spojrzałem na mężczyznę z przerażeniem, ale on wyraźnie dobrze się bawił. Samochód też nie podzielał jego entuzjazmu. Mazda nie była terenówką i nie nadawała się do jazdy po lesie. Wyła niemiłosiernie, trzęsąc się na wszystkie strony oraz ocierając o pnie sosen. Profesor zdawał się wcale o tym nie myśleć. Kierował spokojnie, jakby dalej jechał po asfalcie.
- Dokąd jedziemy? - spytałem w końcu, nie mogąc dłużej wytrzymać niekończących się podskoków, od których zawartość żołądka niebezpiecznie zbliżała mi się do gardła.
- Tam - odparł spokojnie Profesor.
- I wszystko stało się jasne - mruknąłem sam do siebie, a on parsknął śmiechem. Wariat. Prawdziwy wariat. Do tej pory sam się za takiego uważałem, ale mężczyzna bił mnie na głowę pod tym względem. A ja postanowiłem mu zaufać! Wciąż nie byłem pewien czy zrobiłem dobrze. Dlatego, gdy w końcu się zatrzymaliśmy, spojrzałem na niego podejrzliwie.
- Dalej musisz iść sam - oświadczył. - Tutaj już się nie przecisnę, ale obiecuję, że dołączę do ciebie nieco później.
- Ale nawet nie wiem, gdzie mam iść! - zaprotestowałem. On zaczął nerwowo wymachiwać rękoma, więc dla własnego bezpieczeństwa posłusznie opuściłem jego pojazd i ze złością trzasnąłem drzwiami. Tak, zdecydowanie nie powinienem go słuchać. Co ja sobie myślałem? Że wszystkie problemy znikną, jakby ich nigdy nie było? Wściekły ruszyłem przed siebie, licząc na to, że w taki sposób dotrę do jakiejś drogi, a stamtąd trafię do miasta, do domu. Przecież las musiał się jakoś kończyć. Prędzej czy później. Zerknąłem przez ramię, aby zobaczyć, jak radzi sobie Profesor, ale jego już nie było. Tak jakby wcale tu ze mną nie przyjechał. Tylko, że w jakiś sposób musiałem dotrzeć w to miejsce. Przystanąłem zaskoczony i rozejrzałem się dookoła, ale nigdzie go nie widziałem. Za to miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Poczułem się nieswojo. Wariactwo. Czyste wariactwo.
- Halo! Jest tam ktoś? - zawołałem w przestrzeń, obracając się dookoła własnej osi. Mocniej ścisnąłem pistolet, ale to wcale nie dodało mi otuchy. Coś przemknęło między drzewami, a ja omal nie wystrzeliłem w tamtym kierunku. Przekląłem. Przecież to równie dobrze mogła być zwykła wiewiórka czy inne leśne zwierzę. Nerwy miałem napięte do granic możliwości. W mojej głowie kotłowały się różne myśli, ale jedna była wiodąca. Musiałem wydostać się z tego przeklętego lasu. Zacząłem biec, potykając się o liczne korzenie i kamienie, a coś podążało tuż za mną. Słyszałem je. To było jak ucieczka przed nocnymi koszmarami. Zupełnie bezsensowna, ale powtarzana noc w noc. W końcu zrozumiałem, że powinienem się wreszcie sprzeciwić i stanąć z własnymi lękami twarzą w twarz, choćby miała to być ostatnia rzecz jaką zrobię w swoim życiu. Zatrzymałem się raptownie, a tuż obok mnie przebiegło jakieś zwierzę. Czarny jak smoła wilk stanął kilka kroków dalej. W jego spojrzeniu zakiełkowało zdumienie, którego wcale nie powinno być. Nie wydawał się przerażony widokiem człowieka, a chyba właśnie tak zachowałby się każde inne dzikie zwierzę w podobnej sytuacji.
- Czym jesteś? - spytałem, spoglądając w jego szare ślepia. Wilk cofnął się kilka kroków, podkręcił włochatym łbem i czmychnął między krzaki. Robiło się coraz dziwniej i nic nie wskazywało na to, aby nagle szeroko rozumiana normalność miała powrócić. Rozejrzałem się dookoła, po czym podążyłem śladem wilczura. W sumie gorzej już być nie mogło. Przynajmniej tak myślałem, gdy przemierzałem las. Odbijałem się od drzew, które po chwili stały się coraz rzadsze, a zwierzak szedł kilka metrów przede mną, co kilka sekund upewniając się, że podążam jego śladem. Uświadomiłem sobie, że prowadzi mnie w stronę polany. Gdy dotarł na jej skraj, przystanął, jakby tylko czekał, aż go dogonię. Próbując stłumić masę wątpliwości, dołączyłem do niego, a kiedy to zrobiłem po drugiej stronie dostrzegłem niewyraźne sylwetki ludzi. Co tu się działo? Czemu temu zwierzęciu zależało na tym, abym to zobaczył? Czemu nie chciał się ode mnie odczepić? Przystanąłem, nasłuchując. Niespodziewany huk wystrzału sprawił, że podskoczyłem w miejscu. Jednak on nie był najgorszy. Dużo gorszy był krzyk przepełniony bólem, który usłyszałem nieco później. Był aż za bardzo znajomy. Nie, to musiało mi się wydawać. Co Tom robiłby w takim miejscu? Jednak serce zabiło mocniej, jakby próbując popchnąć do działania. Posłuchałem się go i puściłem się biegiem przed siebie. Robiłem mnóstwo hałasu, a mimo to nikt nie spojrzał w moją stronę. Stali w luźnym półkolu, ale odległość była zbyt duża, abym potrafił ocenić ilu ich jest albo przynajmniej kto to jest. Może to wcale nie oznaczało niczego złego, jednak przeczucie twierdziło inaczej. Musiałem mu zaufać i sprawdzić.
- Dalej musisz iść sam - oświadczył. - Tutaj już się nie przecisnę, ale obiecuję, że dołączę do ciebie nieco później.
- Ale nawet nie wiem, gdzie mam iść! - zaprotestowałem. On zaczął nerwowo wymachiwać rękoma, więc dla własnego bezpieczeństwa posłusznie opuściłem jego pojazd i ze złością trzasnąłem drzwiami. Tak, zdecydowanie nie powinienem go słuchać. Co ja sobie myślałem? Że wszystkie problemy znikną, jakby ich nigdy nie było? Wściekły ruszyłem przed siebie, licząc na to, że w taki sposób dotrę do jakiejś drogi, a stamtąd trafię do miasta, do domu. Przecież las musiał się jakoś kończyć. Prędzej czy później. Zerknąłem przez ramię, aby zobaczyć, jak radzi sobie Profesor, ale jego już nie było. Tak jakby wcale tu ze mną nie przyjechał. Tylko, że w jakiś sposób musiałem dotrzeć w to miejsce. Przystanąłem zaskoczony i rozejrzałem się dookoła, ale nigdzie go nie widziałem. Za to miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Poczułem się nieswojo. Wariactwo. Czyste wariactwo.
- Halo! Jest tam ktoś? - zawołałem w przestrzeń, obracając się dookoła własnej osi. Mocniej ścisnąłem pistolet, ale to wcale nie dodało mi otuchy. Coś przemknęło między drzewami, a ja omal nie wystrzeliłem w tamtym kierunku. Przekląłem. Przecież to równie dobrze mogła być zwykła wiewiórka czy inne leśne zwierzę. Nerwy miałem napięte do granic możliwości. W mojej głowie kotłowały się różne myśli, ale jedna była wiodąca. Musiałem wydostać się z tego przeklętego lasu. Zacząłem biec, potykając się o liczne korzenie i kamienie, a coś podążało tuż za mną. Słyszałem je. To było jak ucieczka przed nocnymi koszmarami. Zupełnie bezsensowna, ale powtarzana noc w noc. W końcu zrozumiałem, że powinienem się wreszcie sprzeciwić i stanąć z własnymi lękami twarzą w twarz, choćby miała to być ostatnia rzecz jaką zrobię w swoim życiu. Zatrzymałem się raptownie, a tuż obok mnie przebiegło jakieś zwierzę. Czarny jak smoła wilk stanął kilka kroków dalej. W jego spojrzeniu zakiełkowało zdumienie, którego wcale nie powinno być. Nie wydawał się przerażony widokiem człowieka, a chyba właśnie tak zachowałby się każde inne dzikie zwierzę w podobnej sytuacji.
- Czym jesteś? - spytałem, spoglądając w jego szare ślepia. Wilk cofnął się kilka kroków, podkręcił włochatym łbem i czmychnął między krzaki. Robiło się coraz dziwniej i nic nie wskazywało na to, aby nagle szeroko rozumiana normalność miała powrócić. Rozejrzałem się dookoła, po czym podążyłem śladem wilczura. W sumie gorzej już być nie mogło. Przynajmniej tak myślałem, gdy przemierzałem las. Odbijałem się od drzew, które po chwili stały się coraz rzadsze, a zwierzak szedł kilka metrów przede mną, co kilka sekund upewniając się, że podążam jego śladem. Uświadomiłem sobie, że prowadzi mnie w stronę polany. Gdy dotarł na jej skraj, przystanął, jakby tylko czekał, aż go dogonię. Próbując stłumić masę wątpliwości, dołączyłem do niego, a kiedy to zrobiłem po drugiej stronie dostrzegłem niewyraźne sylwetki ludzi. Co tu się działo? Czemu temu zwierzęciu zależało na tym, abym to zobaczył? Czemu nie chciał się ode mnie odczepić? Przystanąłem, nasłuchując. Niespodziewany huk wystrzału sprawił, że podskoczyłem w miejscu. Jednak on nie był najgorszy. Dużo gorszy był krzyk przepełniony bólem, który usłyszałem nieco później. Był aż za bardzo znajomy. Nie, to musiało mi się wydawać. Co Tom robiłby w takim miejscu? Jednak serce zabiło mocniej, jakby próbując popchnąć do działania. Posłuchałem się go i puściłem się biegiem przed siebie. Robiłem mnóstwo hałasu, a mimo to nikt nie spojrzał w moją stronę. Stali w luźnym półkolu, ale odległość była zbyt duża, abym potrafił ocenić ilu ich jest albo przynajmniej kto to jest. Może to wcale nie oznaczało niczego złego, jednak przeczucie twierdziło inaczej. Musiałem mu zaufać i sprawdzić.
Pensy
Barnes krążył wokół nas spacerowym krokiem, a jego córka objęła się ciasno ramionami i przykucnęła obok auta. W każdej innej sytuacji byłoby mi jej szkoda, ale teraz nie potrafiłam zdobyć się na wyrozumiałość. Czy ona nie widziała zła, które czynił jej kochany tatuś? Powinna się sprzeciwić, aby chronić innych! Ona natomiast posłusznie mu służyła i zdradzała nowe wizje. Nic dziwnego, że Barnes był taki spokojny! Pyszałkowaty, cholerny dureń! Miał niezłego asa w rękawie, ale nie mógł wygrać! Moja złość domagała się wyzwolenia, ale gdybym na to pozwoliła, wtedy nie miałabym żadnych zahamowań. Najprawdopodobniej rzuciłabym się na niego, wydrapując mu te wstrętne ślepia, a to wszystko by zepsuło. Postanowiłam skupić się na czymś innym. Odszukałam w niewielkim tłumie Ryana. Stał razem z moją siostrą i ściskał jej dłoń. Ich miłość nawet w tej chwili była potężną siłą, dającą obojgu pewną ostoję. Czy chłopak też uważał sytuację za beznadziejną? Gdy tylko uformowałam tą myśl, on spojrzał na mnie wyraźnie rozbity, jakby potrafił ją odczytać. Jego spojrzenie było niespokojne i nakazywało mi trzymać się planu. Planu, który ułożył jakiś chory psychicznie dziadek! Byliśmy skończeni.
Pospiesznie przemknęłam wzrokiem po zgromadzonych, na nikim nie zatrzymując się na dłużej. Ilu z nich stanie po naszej stronie, gdy dojdzie do ostatecznego starcia? Wolałam o tym nie myśleć. Przynajmniej na razie. Dopiero, kiedy doszłam do Toma moje serce zabiło mocniej. Przez moment wydawało mi się, że nie żyje. Nie poruszał się, nawet jeden mięsień nie drgnął mimowolnie, ale w końcu wyczułam jego słaby, lecz rytmiczny oddech. Chłopak dalej był nieprzytomny. Może to nawet lepiej. Powinien zbierać siły, aby móc uciec w odpowiednim momencie.
Pospiesznie przemknęłam wzrokiem po zgromadzonych, na nikim nie zatrzymując się na dłużej. Ilu z nich stanie po naszej stronie, gdy dojdzie do ostatecznego starcia? Wolałam o tym nie myśleć. Przynajmniej na razie. Dopiero, kiedy doszłam do Toma moje serce zabiło mocniej. Przez moment wydawało mi się, że nie żyje. Nie poruszał się, nawet jeden mięsień nie drgnął mimowolnie, ale w końcu wyczułam jego słaby, lecz rytmiczny oddech. Chłopak dalej był nieprzytomny. Może to nawet lepiej. Powinien zbierać siły, aby móc uciec w odpowiednim momencie.
- Rozumiesz wszystko, moja droga? - Głos szefa zagrzmiał gdzieś obok, wywołując dreszcze i przywołując mnie do rzeczywistości. Niechętnie przeniosłam na niego swoje spojrzenie. Eris ochoczo pokiwała głową, ewidentnie urzeczona przedstawionymi perspektywami, jak i samą osobą Barnesa. Przypominała trochę radosnego szczeniaczka, którego najważniejszym celem w życiu jest spełnienie woli swojego pana. Nie, to już nie była Eris. Nie znałam jej wcześniej, ale w taki sposób nie powinna się zachowywać żadna żywa istota. Ona tymczasem sprawiała wrażenie zahipnotyzowanej. Mężczyzna, co chwilę szeptał jej do ucha fałszywe obietnice i kolejne instrukcje, a dziewczyna stawała się coraz bardziej uległa. To już nie były przelewki. Jak mogliśmy to powstrzymać?
Ryan wciąż uważnie mi się przyglądał, próbując coś ważnego przekazać, ale dzieliła nas zbyt duża odległość. Z jego miny wynikało tylko tyle, żebym się nie poddawała ani nic nie kombinowała na własną rękę. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Bo gdzie, do cholery, podziewał się Cole? Co prawda jeszcze kilka chwil wcześniej wolałam, aby wcale tu nie przychodził, ale sprawy przybrały niebezpieczny bieg. Niebezpieczny dla wszystkich ludzi - nie tylko dla nas. Jedynie on mógł coś tu zmienić. I właśnie, gdy o tym pomyślałam, usłyszałam, że ktoś się zbliża. Popatrzyłam w tamtym kierunki, a Barnes poszedł moim przykładem.
- Tego nie było w planach - szepnął lodowatym tonem, gdy już rozpoznał przybysza. Julie natychmiast uniosła twarz, którą do tej pory ukrywała za kurtyną gęstych, rudych włosów, natomiast w jej oczach błysnęło przerażenie. Cokolwiek planowała, pojawienie się niezapowiedzianego gościa wszystko zmieniło.
- Julie? - Blondyn przystanął nieopodal nas, przyglądając się całej scenie z niedowierzaniem. Gdy jego wzrok zatrzymał się na zakrwawionym Tomie, omal nie krzyknął. - Co tu się dzieje? Julie?! Zaraz wezwę policję!
- Tato, nie! - Dziewczyna podbiegła do Barnesa, choć ten nie zrobił jeszcze nic, aby zasłużyć na taką reakcję. Dalej stał spokojnie, jedynie złym spojrzeniem lustrował chłopaka, który ku nam zmierzał, wyrzucając z siebie kolejne groźby. - Obiecałeś, że go nie skrzywdzisz! Pamiętaj! Inaczej zrywam całą umowę!
Barnes nie był zadowolony, ale skinął głową. Julie się uspokoiła, a w tym samym momencie chłopak upadł na ziemię i krzyknął z bólu. Jego koszulka natychmiast zajęła się ogniem, jakby ktoś polał go benzyną, po czym podpalił.
- Ja nic mu nie zrobię - wytłumaczył mężczyzna, patrząc z zadowoleniem na minę własnej córki. - Mam do tego cały sztab ludzi.
- Typowe dla tchórzy - zaszydził Cole, niespodziewanie wyłaniając się z zarośli. Nie był sam. U jego boku dumnie kroczył czarny wilk. Gdy zbliżyli się na wystarczającą odległość, wzrok chłopaka prześlizgnął się po nieprzytomnym Tomie oraz blondynie, który niezdarnie próbował poradzić sobie z płonącym ubraniem, krzycząc i tarzając się po ziemi, przez co ogniem zajmowały się kolejne wysuszone rośliny. Drgnął niespokojnie, ale nawet jeżeli go to bardziej poruszyło, nie dał tego po sobie znać w inny sposób. - Zawsze zasłaniałeś się innymi, szefie. Zgaś go!
Gdy tylko chłopak tego zażądał, ogień pochłaniający ubrania blondyna zniknął, jakby go tam nigdy nie było. Jednak, ktokolwiek to zrobił, nie miał już wpływu na nic więcej. A pożar rozprzestrzeniał się błyskawicznie, zajmując kolejne drzewa, krzewy oraz trawy. Barnes zdawał się tego nie widzieć.
- Przybył nasz długo oczekiwany gość! Długo kazałeś na siebie czekać, chłopcze, ale czego można się spodziewać po kimś o takim pochodzeniu?
- I kto to mówi - prychnął chłopak, a Barnes ledwo zauważalnie się skrzywił. - Twoi ludzie nie są wobec ciebie lojalni. Uciekną prędzej, niż zdążysz rozkazać im, aby tego nie robili.
- Być może - przyznał po chwili wahania. - Wierność niektórych pozostawia wiele do życzenia, ale znajdują się w nich również tacy, którym nie mam nic do zarzucenia. - Eris drgnęła, a jej oczy zalśniły z ekscytacji. Mężczyzna to zauważył i zaśmiał się, kiwając na nią dłonią, aby wyłoniła się z tłumu. - Widzisz jak moja mała przyjaciółka pali się do pracy? Mam jej odebrać tą wielką przyjemność?
Cole dopiero teraz dostrzegł dziewczynę. Niedowierzanie na jego twarzy, spowodowało, że zmiękły mi nogi. On nie mógł się rozkojarzyć! Cole, skup się!
- Wypuść ją - szepnął, mierząc do mężczyzny z broni. Ten tylko się roześmiał i podniósł do góry dłonie w poddańczym geście.
- Chłopcze, ale ja jej nie trzymam. Jest tutaj z własnej, nieprzymuszonej woli. - Co za kłamstwo! Spojrzałam na Cole'a i z ulgą stwierdziłam, że on również mu nie wierzy. Nie spuszczał wzroku z Barnesa, ale atak nadszedł z całkiem innej strony. Pocisk wystrzelony przez Conora był celny i trafił Cole'a prosto w ramię. Ten syknął z bólu i wypuścił z dłoni pistolet.
- A jednak nic nie nauczyłeś się nic z zajęć na strzelnicy - zawołał Conor. - Lekcja pierwsza: zachowaj ciągłe skupienie, lekcja druga: wszędzie wypatruj zagrożenia.
- I lekcja trzecia: spodziewaj się niespodziewanego - Nieznajomy mi mężczyzna stanął obok Cole'a, uśmiechając się drwiąco, a w tym samym momencie wilk rzucił się na Conora.
Pojawienie się mojego ojca całkiem wytrąciło mnie z równowagi. Nawet bolące i krwawiące ramię zeszyło na drugi plan. Znienawidzony przeze mnie człowiek nagle staje po mojej stronie i udaje, że tak właśnie miało być. Chciałem zapytać, co sobie wyobraża postępując w ten sposób, ale wtedy wydarzyło się coś jeszcze bardziej niezwykłego. Coś czego nigdy bym się nie spodziewał. Kolejne osoby, które do tej pory trzymały się Barnesa zaczęły przechodzić na naszą stronę. Bez żadnego uprzedzenia, choć wyglądało to tak, jakby dokładnie było zaplanowane, a za umowny sygnał ustalili sobie pojawienie się mojego ojca. Dlaczego mnie w to nie wtajemniczyli? Przypomniałem sobie cwany uśmieszek Profesora i wszystko stało się jasne. To on wszystko zaplanował i dokładnie wiedział, że tak się stanie.
W końcu Barnes został sam, nie licząc Conora nadal siłującego się z potężnym basiorem, przerażonej Juliette i Eris, która dalej stała między dwoma obozami, nie bardzo wiedząc jak się zachować. Nie padł nawet jeden strzał więcej, ale poczułem, że to starcie jest już wygrane. Barnes również zrozumiał, że przegrał. Rzucił mi tylko jedno, nienawistne spojrzenie, po czym chwycił Juliette za rękę i popchnął ją w stronę samochodu. Może i chciał sięgnąć jeszcze po Eris, ale nie miał na to już czasu. Dziewczyna szybko zajęła miejsce pasażera, a on kierowcy. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Szybciej, niż zdołałbym choćby spróbować zareagować, choć zrozumienie przyszło znacznie wcześniej. Wiedziałem, że Barnes nie zostawiłby Eris w spokoju. Skoro nie zdołał jej zwerbować, postanowił ją unicestwić. Mężczyzna wcisnął gaz, a auto wystrzeliło do przodu z niesamowitą prędkością. Eris stała mu na drodze i nie zdążyła w porę odskoczyć. Rozległ się potworny huk, a dziewczyna przeturlała się po masce, po czym upadła na ziemię jak kukła, której ktoś odciął sznurki. Nie poruszyła się już więcej.
- Nie! - wrzasnąłem i podbiegłem do niej, tracąc zainteresowanie uciekającym i wszystkim innym. Ktoś coś mówił, ktoś inny wołał, ojciec podszedł do Toma, aby go uwolnić. Próbowali ugasić ogień? A może rzucili się w pogoń za zbiegami? To mnie nie interesowało. Upadłem na kolana obok dziewczyny i szarpnąłem ją za ramiona. - Eris, obudź się! Już! Nie rób mi tego!
- Cole... - Pensy podeszła do mnie i kucnęła obok, próbując zwrócić na siebie moją uwagę. Wiedziałem, co chce powiedzieć. Nie słuchałem. Byłem, aż za bardzo świadomy tej straty. Czułem ją całym sobą, a było to tak jakby ktoś przepołowił moją duszę na dwie części, po czym tą jedną zgniótł i wyrzucił do śmietnika. Bolało. Ból mnie wręcz otumanił.
- Uzdrów ją - poprosiłem cicho, tylko na sekundę przenosząc wzrok na jej różowe oczy pełne łez.
- Nie mogę - zaszlochała.
- Mnie uzdrowiłaś! - krzyknąłem. - Toma również! Dlaczego nie chcesz mi pomóc?
- Cole, to nie tak - próbowała tłumaczyć, choć jej głos drżał niemiłosiernie. - Nie potrafię wskrzeszać zmarłych.
- Ona żyje - warknąłem wbrew sobie. Chwyciłem dłonie różowowłosej i przyłożyłem do ciała Eris. - Zrób coś! Szybko!
- Chłopcze, zostaw ją w spokoju. - Profesor pojawił się znikąd, a teraz zmierzał w naszą stronę. - Pensy dobrze zna zasięg swoich mocy i wie, że nic tutaj zdziałać nie może. Jedyną osobą, która potrafi coś jeszcze zmienić jesteś ty.
Popatrzyłem na niego bez zrozumienia. Eris nie żyła. Dobrze widziałem jak samochód w nią uderza z siłą, której nikt nie potrafiłby się przeciwstawić. Jak mogłem przywrócić ją do życia? Magiczny pocałunek? Nie byłem księciem, a to nie była żadna, cholerna bajka! Profesor chyba zrozumiał, że mu nie wierzę, bo posłał mi jeden z tych zwariowanych uśmiechów, z którymi mógłby konkurować tylko Szalony Kapelusznik z Krainy Czarów. - Widzisz te dwa, stare świerki? Między nimi biegnie linia. Jeżeli ją przekroczysz, dostaniesz szansę, aby zmienić bieg historii.
- Magia nie istnieje - szepnąłem, znowu przenosząc wzrok na nieruchomą twarz dziewczyny. Z jej ust popłynęła strużka krwi, znacząc ślad, który był aż nazbyt widoczny na jej bladej skórze. Profesor położył dłoń na moim ramieniu i mocno je uścisnął. Sprawiał mi ból, ale to było dobre uczucie. Lepsze od otępienia, w które nieświadomie się zagłębiałem.
- Gdyby jej nie było, nic co tu się zdarzyło przez ostatnie tygodnie nie miały by racji bytu. Musisz tylko uwierzyć. - Wydawał się być pewnym swoich słów, ale ja i tak pokręciłem głową. Nie wierzyłem. Nie potrafiłem.
- To nie może się udać.
- Cole, to jedyna szansa. I to nie tylko dla Eris. Również dla jej rodziców i twojej matki. Odwracając bieg wydarzeń, zapobiegniemy narodzinom Barnesa. Wszystkie krzywdy, które wyrządził nigdy nie będą miały miejsca.
- To gdzie jest haczyk? - warknąłem, zrywając się na równe nogi. Przez tak długi czas nie chciałem dopuścić do siebie żadnej nadziei, a on i tak ją zasiał w mojej głowie i sercu. Nienawidziłem go za to.
- Nic nie zapamiętasz. To tak, jakbyś obudził się z długiego snu. Być może nigdy nie spotkasz Eris i nigdy nie będzie ci dane jej pokochać. Ale ona będzie żyła, Cole. Czy to nie jest wystarczający powód?
Nie warto było się z nim kłócić i zaprzeczać, że wcale nie kochałem tej dziewczyny. Eris była dla mnie wyjątkowa, ale nie byłem pewien czy uczucie to mogłem nazwać miłością. Coś nas łączyło i nie chciało odejść nawet po jej śmierci. Skinąłem głową, przyznając mu rację. Jeszcze raz zerknąłem na martwą dziewczynę i ruszyłem przed siebie. Miałem przekroczyć granicę przebudzenia i już nigdy nie zobaczyć jej zielonych oczu, ciemnych włosów spływających kaskadami na ramiona, jej pięknego uśmiechu. Czy nie osiągnąłbym tego samego, pozwalając jej umrzeć? Nie, nie możesz być teraz samolubny, upomniałem się w myślach. Zrobiłem wszystko, co mi powiedziano, choć wciąż miałem mnóstwo wątpliwości. Gdy przekroczyłem połyskującą, srebrną linię, otoczyła mnie ciemność.
Po wielu, wielu wątpliwościach właśnie w taki sposób kończę to opowiadanie. W sumie miało to wyglądać znacznie inaczej, ale zdecydowałam się jak najbardziej skrócić opowiadanie. Bo chociaż naprawdę lubiłam swoich bohaterów, pomysły w mojej głowie tak się poplątały, że nic konstruktywnego z tego wyjść nie mogło. Kilka wątków po prostu mi uciekło, sama nie wiem kiedy. O niektórych bohaterach całkiem zapomniałam, choć mieli pełnić tu znaczące role. No nic. Nawaliłam. Opowiadania jednak nie usuwam dla przestrogi innych oraz z tego prostego powodu, że byłoby mi go zwyczajnie szkoda. Czasami fajnie wrócić do tych nieudanych tworów i pośmiać się z siebie siebie. Dlatego też mimo wszystko nie żałuję, że się za to wzięłam ;)
Pozostał jeszcze tylko krótki epilog, który dodam w przeciągu kilku dni.
Zapraszam na pierwszy rozdział - Ostatnie Tango
Ryan wciąż uważnie mi się przyglądał, próbując coś ważnego przekazać, ale dzieliła nas zbyt duża odległość. Z jego miny wynikało tylko tyle, żebym się nie poddawała ani nic nie kombinowała na własną rękę. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Bo gdzie, do cholery, podziewał się Cole? Co prawda jeszcze kilka chwil wcześniej wolałam, aby wcale tu nie przychodził, ale sprawy przybrały niebezpieczny bieg. Niebezpieczny dla wszystkich ludzi - nie tylko dla nas. Jedynie on mógł coś tu zmienić. I właśnie, gdy o tym pomyślałam, usłyszałam, że ktoś się zbliża. Popatrzyłam w tamtym kierunki, a Barnes poszedł moim przykładem.
- Tego nie było w planach - szepnął lodowatym tonem, gdy już rozpoznał przybysza. Julie natychmiast uniosła twarz, którą do tej pory ukrywała za kurtyną gęstych, rudych włosów, natomiast w jej oczach błysnęło przerażenie. Cokolwiek planowała, pojawienie się niezapowiedzianego gościa wszystko zmieniło.
- Julie? - Blondyn przystanął nieopodal nas, przyglądając się całej scenie z niedowierzaniem. Gdy jego wzrok zatrzymał się na zakrwawionym Tomie, omal nie krzyknął. - Co tu się dzieje? Julie?! Zaraz wezwę policję!
- Tato, nie! - Dziewczyna podbiegła do Barnesa, choć ten nie zrobił jeszcze nic, aby zasłużyć na taką reakcję. Dalej stał spokojnie, jedynie złym spojrzeniem lustrował chłopaka, który ku nam zmierzał, wyrzucając z siebie kolejne groźby. - Obiecałeś, że go nie skrzywdzisz! Pamiętaj! Inaczej zrywam całą umowę!
Barnes nie był zadowolony, ale skinął głową. Julie się uspokoiła, a w tym samym momencie chłopak upadł na ziemię i krzyknął z bólu. Jego koszulka natychmiast zajęła się ogniem, jakby ktoś polał go benzyną, po czym podpalił.
- Ja nic mu nie zrobię - wytłumaczył mężczyzna, patrząc z zadowoleniem na minę własnej córki. - Mam do tego cały sztab ludzi.
- Typowe dla tchórzy - zaszydził Cole, niespodziewanie wyłaniając się z zarośli. Nie był sam. U jego boku dumnie kroczył czarny wilk. Gdy zbliżyli się na wystarczającą odległość, wzrok chłopaka prześlizgnął się po nieprzytomnym Tomie oraz blondynie, który niezdarnie próbował poradzić sobie z płonącym ubraniem, krzycząc i tarzając się po ziemi, przez co ogniem zajmowały się kolejne wysuszone rośliny. Drgnął niespokojnie, ale nawet jeżeli go to bardziej poruszyło, nie dał tego po sobie znać w inny sposób. - Zawsze zasłaniałeś się innymi, szefie. Zgaś go!
Gdy tylko chłopak tego zażądał, ogień pochłaniający ubrania blondyna zniknął, jakby go tam nigdy nie było. Jednak, ktokolwiek to zrobił, nie miał już wpływu na nic więcej. A pożar rozprzestrzeniał się błyskawicznie, zajmując kolejne drzewa, krzewy oraz trawy. Barnes zdawał się tego nie widzieć.
- Przybył nasz długo oczekiwany gość! Długo kazałeś na siebie czekać, chłopcze, ale czego można się spodziewać po kimś o takim pochodzeniu?
- I kto to mówi - prychnął chłopak, a Barnes ledwo zauważalnie się skrzywił. - Twoi ludzie nie są wobec ciebie lojalni. Uciekną prędzej, niż zdążysz rozkazać im, aby tego nie robili.
- Być może - przyznał po chwili wahania. - Wierność niektórych pozostawia wiele do życzenia, ale znajdują się w nich również tacy, którym nie mam nic do zarzucenia. - Eris drgnęła, a jej oczy zalśniły z ekscytacji. Mężczyzna to zauważył i zaśmiał się, kiwając na nią dłonią, aby wyłoniła się z tłumu. - Widzisz jak moja mała przyjaciółka pali się do pracy? Mam jej odebrać tą wielką przyjemność?
Cole dopiero teraz dostrzegł dziewczynę. Niedowierzanie na jego twarzy, spowodowało, że zmiękły mi nogi. On nie mógł się rozkojarzyć! Cole, skup się!
- Wypuść ją - szepnął, mierząc do mężczyzny z broni. Ten tylko się roześmiał i podniósł do góry dłonie w poddańczym geście.
- Chłopcze, ale ja jej nie trzymam. Jest tutaj z własnej, nieprzymuszonej woli. - Co za kłamstwo! Spojrzałam na Cole'a i z ulgą stwierdziłam, że on również mu nie wierzy. Nie spuszczał wzroku z Barnesa, ale atak nadszedł z całkiem innej strony. Pocisk wystrzelony przez Conora był celny i trafił Cole'a prosto w ramię. Ten syknął z bólu i wypuścił z dłoni pistolet.
- A jednak nic nie nauczyłeś się nic z zajęć na strzelnicy - zawołał Conor. - Lekcja pierwsza: zachowaj ciągłe skupienie, lekcja druga: wszędzie wypatruj zagrożenia.
- I lekcja trzecia: spodziewaj się niespodziewanego - Nieznajomy mi mężczyzna stanął obok Cole'a, uśmiechając się drwiąco, a w tym samym momencie wilk rzucił się na Conora.
Cole
Pojawienie się mojego ojca całkiem wytrąciło mnie z równowagi. Nawet bolące i krwawiące ramię zeszyło na drugi plan. Znienawidzony przeze mnie człowiek nagle staje po mojej stronie i udaje, że tak właśnie miało być. Chciałem zapytać, co sobie wyobraża postępując w ten sposób, ale wtedy wydarzyło się coś jeszcze bardziej niezwykłego. Coś czego nigdy bym się nie spodziewał. Kolejne osoby, które do tej pory trzymały się Barnesa zaczęły przechodzić na naszą stronę. Bez żadnego uprzedzenia, choć wyglądało to tak, jakby dokładnie było zaplanowane, a za umowny sygnał ustalili sobie pojawienie się mojego ojca. Dlaczego mnie w to nie wtajemniczyli? Przypomniałem sobie cwany uśmieszek Profesora i wszystko stało się jasne. To on wszystko zaplanował i dokładnie wiedział, że tak się stanie.
W końcu Barnes został sam, nie licząc Conora nadal siłującego się z potężnym basiorem, przerażonej Juliette i Eris, która dalej stała między dwoma obozami, nie bardzo wiedząc jak się zachować. Nie padł nawet jeden strzał więcej, ale poczułem, że to starcie jest już wygrane. Barnes również zrozumiał, że przegrał. Rzucił mi tylko jedno, nienawistne spojrzenie, po czym chwycił Juliette za rękę i popchnął ją w stronę samochodu. Może i chciał sięgnąć jeszcze po Eris, ale nie miał na to już czasu. Dziewczyna szybko zajęła miejsce pasażera, a on kierowcy. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Szybciej, niż zdołałbym choćby spróbować zareagować, choć zrozumienie przyszło znacznie wcześniej. Wiedziałem, że Barnes nie zostawiłby Eris w spokoju. Skoro nie zdołał jej zwerbować, postanowił ją unicestwić. Mężczyzna wcisnął gaz, a auto wystrzeliło do przodu z niesamowitą prędkością. Eris stała mu na drodze i nie zdążyła w porę odskoczyć. Rozległ się potworny huk, a dziewczyna przeturlała się po masce, po czym upadła na ziemię jak kukła, której ktoś odciął sznurki. Nie poruszyła się już więcej.
- Nie! - wrzasnąłem i podbiegłem do niej, tracąc zainteresowanie uciekającym i wszystkim innym. Ktoś coś mówił, ktoś inny wołał, ojciec podszedł do Toma, aby go uwolnić. Próbowali ugasić ogień? A może rzucili się w pogoń za zbiegami? To mnie nie interesowało. Upadłem na kolana obok dziewczyny i szarpnąłem ją za ramiona. - Eris, obudź się! Już! Nie rób mi tego!
- Cole... - Pensy podeszła do mnie i kucnęła obok, próbując zwrócić na siebie moją uwagę. Wiedziałem, co chce powiedzieć. Nie słuchałem. Byłem, aż za bardzo świadomy tej straty. Czułem ją całym sobą, a było to tak jakby ktoś przepołowił moją duszę na dwie części, po czym tą jedną zgniótł i wyrzucił do śmietnika. Bolało. Ból mnie wręcz otumanił.
- Uzdrów ją - poprosiłem cicho, tylko na sekundę przenosząc wzrok na jej różowe oczy pełne łez.
- Nie mogę - zaszlochała.
- Mnie uzdrowiłaś! - krzyknąłem. - Toma również! Dlaczego nie chcesz mi pomóc?
- Cole, to nie tak - próbowała tłumaczyć, choć jej głos drżał niemiłosiernie. - Nie potrafię wskrzeszać zmarłych.
- Ona żyje - warknąłem wbrew sobie. Chwyciłem dłonie różowowłosej i przyłożyłem do ciała Eris. - Zrób coś! Szybko!
- Chłopcze, zostaw ją w spokoju. - Profesor pojawił się znikąd, a teraz zmierzał w naszą stronę. - Pensy dobrze zna zasięg swoich mocy i wie, że nic tutaj zdziałać nie może. Jedyną osobą, która potrafi coś jeszcze zmienić jesteś ty.
Popatrzyłem na niego bez zrozumienia. Eris nie żyła. Dobrze widziałem jak samochód w nią uderza z siłą, której nikt nie potrafiłby się przeciwstawić. Jak mogłem przywrócić ją do życia? Magiczny pocałunek? Nie byłem księciem, a to nie była żadna, cholerna bajka! Profesor chyba zrozumiał, że mu nie wierzę, bo posłał mi jeden z tych zwariowanych uśmiechów, z którymi mógłby konkurować tylko Szalony Kapelusznik z Krainy Czarów. - Widzisz te dwa, stare świerki? Między nimi biegnie linia. Jeżeli ją przekroczysz, dostaniesz szansę, aby zmienić bieg historii.
- Magia nie istnieje - szepnąłem, znowu przenosząc wzrok na nieruchomą twarz dziewczyny. Z jej ust popłynęła strużka krwi, znacząc ślad, który był aż nazbyt widoczny na jej bladej skórze. Profesor położył dłoń na moim ramieniu i mocno je uścisnął. Sprawiał mi ból, ale to było dobre uczucie. Lepsze od otępienia, w które nieświadomie się zagłębiałem.
- Gdyby jej nie było, nic co tu się zdarzyło przez ostatnie tygodnie nie miały by racji bytu. Musisz tylko uwierzyć. - Wydawał się być pewnym swoich słów, ale ja i tak pokręciłem głową. Nie wierzyłem. Nie potrafiłem.
- To nie może się udać.
- Cole, to jedyna szansa. I to nie tylko dla Eris. Również dla jej rodziców i twojej matki. Odwracając bieg wydarzeń, zapobiegniemy narodzinom Barnesa. Wszystkie krzywdy, które wyrządził nigdy nie będą miały miejsca.
- To gdzie jest haczyk? - warknąłem, zrywając się na równe nogi. Przez tak długi czas nie chciałem dopuścić do siebie żadnej nadziei, a on i tak ją zasiał w mojej głowie i sercu. Nienawidziłem go za to.
- Nic nie zapamiętasz. To tak, jakbyś obudził się z długiego snu. Być może nigdy nie spotkasz Eris i nigdy nie będzie ci dane jej pokochać. Ale ona będzie żyła, Cole. Czy to nie jest wystarczający powód?
Nie warto było się z nim kłócić i zaprzeczać, że wcale nie kochałem tej dziewczyny. Eris była dla mnie wyjątkowa, ale nie byłem pewien czy uczucie to mogłem nazwać miłością. Coś nas łączyło i nie chciało odejść nawet po jej śmierci. Skinąłem głową, przyznając mu rację. Jeszcze raz zerknąłem na martwą dziewczynę i ruszyłem przed siebie. Miałem przekroczyć granicę przebudzenia i już nigdy nie zobaczyć jej zielonych oczu, ciemnych włosów spływających kaskadami na ramiona, jej pięknego uśmiechu. Czy nie osiągnąłbym tego samego, pozwalając jej umrzeć? Nie, nie możesz być teraz samolubny, upomniałem się w myślach. Zrobiłem wszystko, co mi powiedziano, choć wciąż miałem mnóstwo wątpliwości. Gdy przekroczyłem połyskującą, srebrną linię, otoczyła mnie ciemność.
Po wielu, wielu wątpliwościach właśnie w taki sposób kończę to opowiadanie. W sumie miało to wyglądać znacznie inaczej, ale zdecydowałam się jak najbardziej skrócić opowiadanie. Bo chociaż naprawdę lubiłam swoich bohaterów, pomysły w mojej głowie tak się poplątały, że nic konstruktywnego z tego wyjść nie mogło. Kilka wątków po prostu mi uciekło, sama nie wiem kiedy. O niektórych bohaterach całkiem zapomniałam, choć mieli pełnić tu znaczące role. No nic. Nawaliłam. Opowiadania jednak nie usuwam dla przestrogi innych oraz z tego prostego powodu, że byłoby mi go zwyczajnie szkoda. Czasami fajnie wrócić do tych nieudanych tworów i pośmiać się z siebie siebie. Dlatego też mimo wszystko nie żałuję, że się za to wzięłam ;)
Pozostał jeszcze tylko krótki epilog, który dodam w przeciągu kilku dni.
Zapraszam na pierwszy rozdział - Ostatnie Tango
Jestem pierwsza do narzekania na ciebie :D
OdpowiedzUsuńCieszę się niesamowicie :D Dobre narzekanie nie jest złe, a i myszy cię może nie zjedzą!
UsuńA ja już miałam wrzeszczeć na ciebie z wściekłości i grozić myszami ninja i najprawdopodobniej nic z tego.
UsuńJak mogłaś mi to zrobić? Przecież miałam narzekać! xD
Obiecałaś mi, że nikt nie zginie, a potem ten samochód i Pensy, która nic nie może zrobić, już miałam jechać do ciebie i Cię uśmiercić.
A teraz wychodzi na to, że nie mam na co narzekać.
No bo naprawdę, wszystko zmierza do happy endu. Może i Cole nie spotka nigdy więcej Eris, ale przynajmniej wszyscy będą żyć. Może oprócz Barnesa, ale on przecież nawet się nie urodzi, więc chyba wszystko mu obojętne, prawda? Chyba że Ty, jak cię znam, namieszasz coś tak bardzo, że i Cole się nie urodzi. Wtedy to już naprawdę wróżę ci śmierć.
W tym momencie nie wiem, co napisać. Muszę się chwilę zastanowić.
Staram się przypomnieć sobie nasze rozmowy na gg i tak sobie myślę, czy Ty aby nie mówiłaś, że ktoś tam zginie? Weź mnie kopnij, ale nie pamiętam i teraz boję się jeszcze bardziej, bo może jednak coś mi wspominałaś. A przecież jest to Twoje opowiadanie, a tu nie może być happy endu. (dla mnie happy endem będzie nawet fakt, że oni nigdy się nie spotkają, a wszyscy przeżyją xD) Ty coś jeszcze kombinujesz, na 100%.
Nie wiem, czy pisać jakieś podsumowania już teraz, czy lepiej zostawić to sobie do epilogu.
Zostawię to do epilogu :D
Powiem ci tylko, że w wolnej chwili będę musiała przeczytać wszystko od początku, bo teraz, pod koniec, przy różnych imionach, które się pojawiały, chwilami musiałam się zastanawiać, kto kim jest. Chyba zbyt dawno temu czytałam poprzednie rozdziały xD
Także ten, ja nie narzekam, nawet ci powiem, że jestem z tego rozdziału zadowolona :D Naprawdę, wszystko w nim mi się podobało, nie mam żadnych zastrzeżeń co do mordów ani nic z tych rzeczy. To jest idealny ostatni rozdział opowiadania, tak tylko mówię ^^
Czekam na epilog z niecierpliwością ^^
Pozdrawiam serdecznie ;*
Pff, myszy ninja to ja się nie boję. Mam z nimi układ, a nawet jakby go złamały to yorkołak się z nimi rozprawi!
UsuńAle dobrze, że nie narzekasz. Wystarczy, że ja sobie ponarzekałam i jestem w zupełności usatysfakcjonowana :D
Uh, nie lubię happy endów, a ty to wiesz najlepiej, więc nie powiem ci jak będzie wyglądać epilog. Nie wymusisz tego na mnie żadnymi znanymi groźbami!
Ej, ale przecież ktoś zginął! Nie kłamałam! Eris jest martwa, ale ożyje i Barnes uciekł, ale go zabiją, więc wszystko jest tak jak być miało :D Miałam też jeszcze kogoś uśmiercić, ale znielubilibyście mnie przez to, więc zrezygnowałam :D
Ej, lepiej tego nie czytać, bo się przerazisz. Ja próbowałam kiedyś i mam uraz do tej chwili xD A Miecio dopiero się uczy na psychologa, z nami dwiema nie wyrobi :D
Co mogę dodać? Po prostu dziękuję za wszystko :* Jesteś niezastąpiona dobrze o tym wiesz!
Pozdrawiam
osz ty w dupę. Nie znoszę Cię. Nie wierzę, że to zrobiłaś. No po prostu nie wierzę.
OdpowiedzUsuńDo momentu ucieczki Barnesa wszystko było pięknie. Zachwycałam się opisami, trwałam w nadziei, potem cieszyłam się, ze dobro zwycięży ... a tu takie coś. Potrącenie Eris i jej śmierć ... nie wierzę w cuda, więc miałam juz łzy w oczach.Ale to, co się stało potem... To było nawet gorsze od jej śmierci. Wiem, jestem okrutna, ale jak sobie pomyślę że oni się nigdy nie spotkają, nigdy to ... och, no i się rozpłakałam. Jesteś okropna :(
i jeszcze mi smutniej z myślą, że został już tylko epilog i mam ochotę Cię zabić za to marudzenie! Jasne, ty pisałaś to opowiadanie i tylko ty możesz ocenić jak Ci się je pisało i jak Ci się podoba, ale to i tak nie daje Ci prawa do nazywania tego ,,nieudanych tworem". Bo było cudne. Wierz mi na słowo :)
Także czekam na epilog z niecierpliwością <3
Bardzo mi przykro! Ale ja ciebie też kocham, haha :*
UsuńE tam, u mnie dobro przeważnie nigdy nie zwycięża, a jak już to bardzo rzadko i po wielkich trudach. W każdym razie nie zdradzam, co wydarzy się w epilogu. Niech to będzie moim jokerem na ostatnią chwilę xD
Tylko co by to było za zakończenie, gdybym sobie troszeńkę nie po marudziła? Przymknij na to oko, a najlepiej oba :D
Jednak bardzo, bardzo dziękuję ci za miłe słowa. To budujące i daje mi kopa do tworzenia nowego opowiadania ^^
Pozdrawiam!
ty mi tu nie dziękuj i nie słodź, bo jestem na Ciebie taka zła, że chyba zaraz pójdę i powyżywam się na swoich bohaterach :P na nich najlepiej wyładowywać złość, przynajmniej ludzie z mojego otoczenia nie cierpią ^^
UsuńEj, ty lepiej zostaw tych swoich bohaterów! Oni są niewinni i nie powinni przeze mnie cierpieć :D
UsuńPocieszę się jeszcze, że niedługo poznasz nowych bohaterów na Tangu, na których od nowa będę mogła się znęcać ^^
no domyślam się, że będziesz :P obie uwielbiamy sie znęcać :D
UsuńNieee! Smutno mi, nawet nie wiesz jak bardzo!
OdpowiedzUsuńPotrącenie Erins przez samochód Pansy to jedno. Ale fakt, że już ona i Cole się nie spotkają... Nie, będę płakać. Sądzę, że tworzyli zgrany duet.
A do tego tak historia dobiega końca...
Kurcze, za dużo emocji...
Powiem jedno: jestem rozdziałem zachwycona. Tyle się działo... Mam nadzieję, że wszystko zakończy się szczęśliwie.
Pozdrawiam serdecznie.
[upadli-aniolowie]
Dziękuję ci bardzo :)
UsuńWiem, że wam smutno, bo mi też jest smutno! Może i cieszę się, że skończyłam to opowiadanie, ale i tak będę tęsknić za moimi bohaterami!
Pozdrawiam
Przeczytałam ^^.
OdpowiedzUsuńUważam, że troszkę bezpodstawnie marudzisz, bo opowiadanie było dobre, ale już na tyle przywykłam do twoich narzekań, że wcale mnie one nie dziwią ^^. Swoją drogą, wiadomo, że zazwyczaj ma się jakieś wąty do swoich historii, ale jak ktoś gdzieś kiedyś powiedział, gdyby tak wszyscy publikowali swoje twory dopiero, kiedy będą w nich w 100% zadowoleni, na świecie pewnie nie byłoby ani jednej książki. Ja też nigdy nie jestem w 100% zadowolona i zdaję sobie sprawę, że możesz mieć wątpliwości, bo to normalne.
Było jednak trochę niedopowiedzeń. Miałam wrażenie, że chcesz po prostu jak najszybciej to zakończyć, dlatego dość szybko poleciałaś z akcją w tej końcówce. W jednej chwili Cole przybył, nie zdążyli nawet porozmawiać ani wyjaśnić jakichś motywacji, a w następnej chwili Barnes przejechał Eris i ta zginęła. W sumie wiedziałam, że ktoś zginie, za bardzo znam twoje ciągotki do uprzykrzania życia bohaterom, no i na gadu też coś takiego insynuowałaś.
Ogólnie jednak mi się podobało, choć czułam pewien niedosyt. Może dlatego, że sama mam tendencję do rozwlekania się i mi coś takiego pewnikiem zajęłoby ze 20 stron ;P.
Ogólnie rozdział był smutny. Cole dotarł na miejsce, ale Eris i tak zginęła, i nie mogli nic na to poradzić. Wgl, ciekawe, co takiego się z nią stało, bo tego nam nie wyjaśniłaś, tych jej zdolności i tej jej nagłej uległości.
I to Will tam nagle przyszedł? Mam wrażenie, że Julie jednak na nim zależało, nawet jeśli z początku ich związek był podyktowany chęcią dotarcia do Cole'a.
Jestem ciekawa, jak to opiszesz w epilogu. Czyli że Cole w jakiś sposób umie cofać czas lub coś w tym rodzaju? Szkoda, że jeśli się cofnie, być może nigdy nie pozna Eris, bo wszystko inaczej się potoczy, ale przynajmniej może wszyscy będą żyć?
Perspektywy wypadły dobrze. Fajnie oddałaś postacie :).
Zostaje czekać na epilog. Naprawdę ciekawi mnie ostateczny koniec tej historii. I mam też nadzieję, że twoje kolejne opowiadania będą równie interesujące jak to, bo to było naprawdę udane, choć z początku nie przepadałam za Colem.
Dziękuję za komentarz!
UsuńOj, bo ja taka maruda jestem. Mało kto potrafi ze mną wytrzymać, jak wpadam w swój okropny nastrój. Od wczoraj mnie jeszcze wielki pesymizm trzyma, ale pomału ustępuje, więc nowe opowiadanie zacznę dla odmiany wielkim optymizmem. Obiecuję! :D
I masz bardzo dobre wrażenie, bo rozdział ten kończyłam wczoraj wieczorem/dzisiaj rano i miałam po prostu serdecznie dość tej historii. Miały być dwa rozdziały albo jeszcze nawet trzy, ale postanowiłam wszystko uogólnić i zamknąć w jednym. Głupie to trochę, ale jestem zadowolona, że i tak doprowadziłam to do końca. No prawie, bo jeszcze epilog, ale to już formalność bym rzekła ;)
A ja się cieszę, że nie zniechęciłaś się do moich tworów i zamierzasz czytać kolejne opowiadanie w moim wydaniu.
Pozdrawiam :*
Szczęka mi tak opadła, że aż od razu poleciałam skomentować.
OdpowiedzUsuń1) trudno mi uwierzyć, że to już koniec, bo jakoś tak wszystko się szybko potoczyło - ale rozumiem, chciałaś to skończyć. Wcale nie uważam, żeby historia była nieudana, wręcz przeciwnie :) Jedyne zastrzeżenie, jakie mam, to zbyt mała ilość wilczków ;<
Nikt nie powinien mieć pretensji o to, że chciałaś skrócić to opowiadanie, bo chyba każdy zna to uczucie.
2) ostateczne zakończenie mnie zaskoczyło - no nie spodziewałam się czegoś takiego. Jak Eris umarła, to zaczęłam wściekać się na Barnesa. No i na Juliet - to po co ona była z Willem, skoro tak go zostawiła? Całe szczęście, że pojawił się Cole, bo pewnie chłopak spaliłby się żywcem.
Mam nadzieję, że w epilogu napiszesz, jak skończyło się cofnięcie czasu. Smutno mi, że Cole i Eris mogą nigdy się nie spotkać, ale nie można mieć wszystkiego. O, nie wyjaśniłaś jeszcze, co się stało z Jamesem i jego dziwną chorobą.
No i Ginger ma rację, nikt nigdy nie jest w 100% zadowolony ze swojego dzieła. Ale dopóki czytelnicy są zadowoleni, to wszystko jest w porządku :)
To jeszcze epilog, a potem czekam na nowe opowiadanie.
Pozdrawiam^^
Dziękuję za komentarz i zrozumienie.
UsuńTak jak wspomniałam postaci mi poginęły gdzieś i niektóre wątki również zaginęły w trakcie. Tak był z Jamesem i wilczkami. Zdecydowanie inaczej miało to wyglądać :( Ale poknociłam za wiele rzeczy, aby to móc cofnąć i naprawić. Musiałabym pisać od nowa jakąś połowę rozdziałów.
Epilog jest z perspektywy Cole'a, więc kilka kwestii jeszcze powinno znaleźć swoje rozwiązanie, ale fakty są takie, że niektóre wątki pozostaną bez wytłumaczenia. Nie znoszę czegoś takiego ;/ Już sobie postanowiłam, że nowe opowiadanie będzie znacznie lepsze od tego, a przynajmniej o to będę się starać.
Pozdrawiam!
No dobra... Teraz to zostałam wryta w ziemię... Czy w każdym twoim opowiadaniu jedna z głównych postaci musi umrzeć? Nie mogę liczyć na choć jeden happy end? Chyba zacznę już przy następnych przygotowywać się na to, ze ktoś na koniec jednak musi zginąć, co zdecydowanie nie będzie należało do najłatwiejszych rzeczy. W sumie to teraz liczę na obfity w cudowne informacje epilog, bo cóż mi innego pozostaje? Jedynie wierzyć, że mimo wszystko Cole i tak ponownie spotka Eris, że znów się w niej zakocha i tym razem oboje unikną niebezpieczeństwa. Poza tym odnoszę wrażenie, że nie tylko on właśnie stracił swoją miłość... Przecież Will i Julie byli tacy szczęśliwi i zakochani w sobie! Chyba dla nikogo ze swoich bohaterów nie masz litości! Zresztą moje skromne oko dostrzegło, że chyba Pensy zaczyna coś czuć do Toma, ale zapewne nie dowiem się już nic więcej na ten temat. Jest jeszcze ta cała sprawa ojca chłopaków i planu Profesorka... Hmmm... Jestem ciekawa, jak by się z tego wytłumaczyli, gdyby Cole niczego nie miał zapomnieć. Eh... Ale tego to ja już na pewno się nie dowiem. Wiesz co myślę? Że pozostawiłaś po tym opowiadaniu wiele niewiadomych. Jak dla mnie mogłabyś je jeszcze rozpisać na jakieś dodatkowe pięć rozdziałów, na pewno bym na to nie narzekała, bo piszesz genialnie. Gdy już zaczynam czytać nie mogę oderwać się od tekstu i powiem ci, ze tak w gruncie rzeczy to opowiadanie wcale nie jest takie nieudane, za jakie je ujęłaś. Biorąc pod uwagę całą historię to muszę powiedzieć, że odwaliłaś kawał dobrej roboty. Jest genialna i zakończenie mimo, że smutne w jakiś sposób jest jednak pozytywne. Będę zdecydowanie oczekiwać epilogu! Pozdrawiam :]
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz!
UsuńEj, wcale nie musi. Patrząc na to z perspektywy epilogu - żaden z głównych bohaterów nie umarł. Wszyscy mają się dobrze ^^ I twoje życzenie zostało wysłuchane.
No tak, tylko Will pozostanie tym pokrzywdzonym, ale on nic nie pamięta, więc cierpieć nie będzie.
I w przypadku Pensy również masz rację, choć to wątek otwarty. Nigdy nie doczeka się kontynuacji.
Gdyby nie było tego całego zapomnienia ojciec chłopców musiałby się mocno tłumaczyć i starać o ponowne zaufanie Cole'a i Toma.
Lejesz miód na moje serce i za to ci dziękuję! Jak zwykle jesteś niezastąpiona :)
Pozdrawiam :*
Witaj;)
OdpowiedzUsuńBuu, to już koniec? No weź... Czemu wszystkie dobre opowiadania muszą się kończyć? Moim zdaniem nie nawaliłaś. Tak naprawdę nie sposób pamiętać o wszystkich bohaterach, ja też mam z tym problem;) Twoje opowiadanie było wciągające, pełne akcji, emocji i uroku. Podobało mi się strasznie, więc naprawdę nie masz co narzekać. Jak już ktoś powinien, to ja na temat "Tańca...":P
A teraz rozdział. No muszę Ci powiedzieć szczęka mi opadła do ziemi i jeszcze wychodzę z szoku. Naprawdę nie mają lekko ci Twoi bohaterowie. Profesorek już mi się podoba, naprawdę szalony facet, tak beztrosko wjechać mazdą w las. Lubi mocne wrażenia. W sumie sama nie wiem, co powiedzieć. Pomyśleć, że Eris dała się tak omotać... No i dlaczego wszyscy odstąpili od Barnesa? Profesorek najwidoczniej od dłuższego czasu coś kombinował. Znowu pojawiły się wilki, brakowało mi ich;) Końcówka naprawdę intrygująca. No i już wiem, skąd się wziął tytuł. A więc to jest moc Cole'a? Zmienianie przeszłości, przekraczanie czasu? No żesz, musiałaś zabić Eris. Straszny z Ciebie troll, ale zabieg udany, bo aż ściska za serce ten opis jej śmierci i emocji Cole'a. Ja tam mam nadzieję, że jednak sie spotkają. W końcu są sobie przeznaczeni;P No ja mam nadzieję, że happy end się szykuje, bo ja nie chcę tutaj płakać;)
Podsumowując - mnie tam się bardzo podobało i niepotrzebnie jęczysz, moja droga. Sporo spraw pozostało niewyjaśnionych, ale w sumie kompozycja otwarta daje pole do popisu wyobraźni. Opisy jak zawsze piękne, szczegółowe, chwytające za serce. Teraz pozostaje mi tylko czekać na epilog. Oj smutny będzie to dzień... Pozdrawiam [taniec-ze-smiercia]
Witam i dziękuję bardzo za komentarz!
UsuńNie nazwałabym tego dobrym opowiadaniem, ale i tak jest mi miło, że tak uważasz. Za to ty naprawdę nie masz na co narzekać. Twoje opowiadanie jest po prostu genialne i nie waż mi się tutaj twierdzić inaczej ;)
I w sumie nie mam pojęcia, co mogę tutaj napisać. Może to, że twoje słowa dużo mi dały i za to przede wszystkim dziękuję. No nic, nie rozwodzę się bardziej ;)
Pozdrawiam serdecznie!
Ojej, czyli to już koniec :c TO znaczy został mi jeszcze epilog, ale w tym rozdziale da się odczuć, że kluczowe wydarzenia zostały już opisane. Ciekawa jestem, jak będzie wyglądać życie Cole'a i Eris po cofnięciu się czasu i czy kiedyś się spotkają. Wiesz, w ogóle się nie spodziewałam, że właśnie takie zakończenie będzie mieć ta historia, a tutaj taka niespodzianka, zresztą nie pierwsza, którą zaserwowałaś nam w tym opowiadaniu ;) Pojawiło się nawet nawiązanie do adresu bloga, które bardzo mi się podobało.
OdpowiedzUsuńBarnes zasłużył na przegraną, chociaż szkoda, że zwyczajnie nie odjechał, tylko musiał jeszcze zabić Eris, skoro sam nie mógł jej już wykorzystać dla swojej korzyści... Żałosny człowiek, który pociągnął na dno własną córkę. Dobrze, że wszystko wskazuje na to, że w tej alternatywnej rzeczywistości nawet się nie urodzi i nie wyrządzi takiego zła.