czwartek, 14 marca 2013

Rozdział 11



Cole


     Różowa miała rację. Nie minęło nawet kilka minut od jej wyjścia, gdy drzwi znowu się otworzyły, światło rozbłysło i do środka wtargnęło troje ludzi. Jednego miałem przyjemność poznać już wcześniej, gdy na moich oczach z zimną krwią mordował bezbronnego człowieka. Teraz uśmiechał się drwiąco, wyraźnie zadowolony z tego do czego doprowadził. Obdarzyłem go wyniosłym spojrzeniem, co było głupie uwzględniając pozycję, w której się znalazłem. Oni - nieprzewidywalni, nie do końca zdrowi umysłowo, pewnie uzbrojeni po zęby. Ja - bezbronny, skuty, skulony pod ścianą. Życie nie było dla mnie sprawiedliwe, za to często lubiło sobie pożartować. Dowcip udał się jak żaden inny, ale jakoś nie potrafiłem dostrzec w nim humoru. W mojej głowie wciąż nieprzerwanie krążyły słowa Pensy. Dziewczyna pewnie miała świadomość tego, co tutaj się działo. Wiedziałem, że powinienem jej posłuchać, lecz nie potrafiłem się do tego zmusić. Byłem na to zbyt dumny, pyszny. Zdrowy rozsądek w takim wypadku schodził na dalszy plan.
 - Co o niej wiesz? - Tylko zerknąłem na jednego z mężczyzn. Niski, łysawy knypek o ciemnych, ale nie czarnych oczach, w białym fartuchu lekarskim, trzymał coś w rękach i nerwowo tym potrząsał. Nie zwróciłem na to uwagi. Wolałem obserwować twarz nieznajomego, która szybko przybrała barwę dojrzałego pomidora. Anielskiej cierpliwości nie można mu było zarzucić, bo nawet nie zaczął dobrze rozmowy, a już cały drżał ze złości. Jego towarzysze byli stanowczo bardziej opanowani, choć i oni wykazywali pewne przejawy zniecierpliwienia. Morderca przystanął tuż za profesorkiem, przytupując nogą, a jego towarzysz oparł się o ścianę, obserwując dalszy bieg wydarzeń z bezpiecznej odległości. Wciąż nie odezwałem się ani słowem, co jeszcze bardziej rozsierdziło kurdupla. - Mów!
- Pieprz się - mruknąłem, zerkając to na jednego, to na drugiego. Wszyscy wyglądali na tak samo zaskoczonych moją odpowiedzią. Czego oni się spodziewali? Że nie zwrócę uwagi na warunki, w których mnie przetrzymywali? Może myśleli, że potulnie opuszczę głowę i zacznę współpracować, nie zadając żadnych pytań ani nie stawiając oporu? W żadnym wypadku nie zamierzałem tego robić.
- No zrób coś z nim, matole! - wrzasnął profesorek do tego stojącego najbliżej. - Myślałem, że przemówiłeś mu już do rozumu, a ja tylko zarysuję całą sytuację. Szybko, szybko ja nie mam czasu użerać się z dzieciarnią. Muszę wracać do pracy!
     Matoł spojrzał na niego ze wstrętem, ale posłusznie przejął kartkę papieru i zbliżył się do mnie. Chwilę stał w miejscu, chyba nie bardzo wiedząc, jak się zabrać za swoje zadanie, potem kucnął, zniżając się do mojego poziomu. Pokazał mi kartkę, a ja zamarłem, gdy mój wzrok mimowolnie się na niej zatrzymał. Znałem dziewczynę, której portret widniał na zdjęciu. Spotkałem ją w kawiarni wczoraj... czy przedwczoraj? Nie wiedziałem, ile czasu tu spędziłem. Jednak fotografia podtrzymywała mnie w przekonaniu, że mdlejąca brunetka nie była tylko wymysłem mojej wyobraźni. Nie mógłbym sobie jej tak dokładnie wyobrazić. Byłby to zbyt dziwny zbieg okoliczności.
- Nie masz języka w gębie? - warknął mężczyzna przede mną. - Odpowiadaj, jak ktoś kulturalnie cię o to pyta, bo zaraz nie będzie tak sympatycznie.
     Oderwałem zszokowane spojrzenie od zdjęcia uśmiechniętej dziewczyny i przeniosłem go na pozostałych. Każdego z nich dokładnie zlustrowałem, próbując domyślić się, czego oni mogą od niej chcieć. Jeżeli zabić, a byli do tego zdolni, powinienem ją chronić. Jeżeli... Właśnie, jeśli co? To jasne, że nie chcieli zaprosić jej na herbatkę. Musiałem kłamać.
- Nigdy nie widziałem jej na oczy - odparłem spokojnie. Na odpowiedź blondyna nie musiałem zbyt długo czekać. Policzek, który mi wymierzył nie był delikatny, ale jeżeli porównać go z kolejnymi ciosami, stanowił jedynie lekkie muśnięcie. Mężczyzna poderwał się i ponownie się zamachnął. Próbowałem się zasłonić, lecz skute dłonie skutecznie mi to uniemożliwiały. Zacisnąłem więc zęby, nie zamierzając dać im satysfakcji, choć każde następne uderzenie bolało z nową intensywnością. Z trudem powstrzymałem się od jęku. Jednak w końcu bandzior przerwał i odsunął się ode mnie, choć widziałem, że nie przyszło mu to z łatwością. Powstrzymało go tylko dezaprobujące spojrzenie kolegi.
- Nie kłam! - krzyknął histerycznie profesorek. - Dlaczego nie przyprowadzicie Aconitum? Ona szybko rozwiąże sprawę. Ja nie zamierzam się z nim użerać!
     Dwóch mężczyzn wymieniło porozumiewawcze spojrzenia, po czym jeden z nich, który opierał się o ścianę, wyszedł na moment z pomieszczenia, tylko po to, aby pojawić się zaraz z powrotem, ciągnąc za sobą młodą dziewczynę. Nieznajoma kogoś mi przypominała, a po głębszym zastanowieniu się nad tym, wreszcie znalazłem prawidłową odpowiedź. Dziewczyna wyglądała trochę jak Pensy. Miała jej rysy twarzy, ale na tym kończyło się owo podobieństwo, które zbiło mnie początkowo z tropu. Po dokładnej obserwacji, stwierdziłam, że nowa była odrobinę młodsza od Różowej. Miała długie, ciemne włosy oraz  lodowate, szare oczy. Nerwowo wymachiwała rękoma, choć z jej ust nie wydobył się ani jeden dźwięk. Wzrok miała pusty, utkwiony gdzieś w oddali, a po policzkach płynęły łzy.
- Ja nie chcę nikogo krzywdzić. Proszę, nie - szepnęła w końcu drżącym głosem, cofając się o kilka kroków. Wpadła na ścianę i po omacku szukała drzwi, choć dzieliło ją od nich dobre, kilka metrów. Nie widziała tego?
- Opanujcie te dzieci! - na nowo zaczął zrzędzić profesorek, lecz widząc, że niewiele zdziała, westchnął i wyszedł, ze złością trzaskając drzwiami. Mężczyźni spojrzeli na siebie po raz kolejny, ale nie zatrzymali go. Stali na swoich miejscach, niewzruszeni. Widocznie profesorek musiał dość często odstawiać takie scenki i zdążyli się do tego przyzwyczaić.
- Aco, im szybciej się z nim uporasz, tym szybciej zaprowadzę cię z powrotem do pokoju - przemówił szatyn, który do tej pory nie wtrącał się do dyskusji. Dziewczyna pokręciła gwałtownie głową i osunęła się na ziemię, szlochając.
- Głupia dziewucha - prychnął blondyn, patrząc na nią z obrzydzeniem. - Nie wiem, dlaczego wciąż jej tak pobłażamy. Gdyby to tylko ode mnie zależało, już dawno leżałaby dwa metry pod ziemią, tam gdzie miejsce tym wszystkich popaprańców.
- Dobrze, że jednak nie zależy, a Barnes ma nad tobą jeszcze jakąś kontrolę - odparł szatyn ze złością, po czym podszedł do płaczącej i pogłaskał po policzku. - Aco, posłuchaj mnie, skarbie. To już ostatni raz, obiecuję. Więcej do tego nie dopuszczę.
- Stary, czy ty w ogóle siebie słyszysz? Bo mam wrażenie, że ostatnio podmieniła cię jakaś zniewieściała ciota.
     Nie widziałem jego twarzy, bo stał do mnie tyłem, ale wiedziałem, że w tym momencie skończyła się jego cierpliwość. Mężczyzna napiął mięśnie, po czym rzucił się na blondyna, który zanosił się złośliwym śmiechem, po czym mocno przygwoździł go do ściany. Może i miałby jakieś szanse, gdyby doszło do jakiegoś starcia, ale nim zdążył zadać choćby jeden cios, drzwi znowu otworzyły i ktoś przywołał ich do siebie. Zniknęli na krótki moment, a po chwili do środka powrócił szatyn. Nie miał zbyt ciekawej miny.
- Aco, do roboty - oznajmił dziwnym tonem. Dziewczyna jeszcze chwilę próbowała protestować, ale tym razem mężczyzna był nieubłagany. Wyglądał trochę jak zbity pies, któremu zagrożono zabraniem ulubionej zabawki. W ciemnych oczach widziałem złość, stłumioną przez bezsilność. Z całą pewnością nie podobało mu się to, do czego go zmuszano, ale nie mógł nic zrobić. Czy powinno mnie to obchodzić? W tamtym momencie uznałem to za nieistotne i przestałem się nad tym zastanawiać. Mężczyzna pomógł brunetce wstać oraz podprowadził na środek sali.
- Przepraszam - szepnęła ledwo słyszalnym głosem i zamilkła.
     Kolejne dziwactwo - pomyślałem, ale po chwili zrozumiałem już za co mnie przepraszała. Długo nic się nie działo i kiedy myślałem, że już nic się nie wydarzy, poczułem dotkliwy ból. Jakby ostrze przesuwało się po mojej skórze, mocno na nią naciskając. Spojrzałem ze zdziwieniem na odsłoniętą skórę dłoni, lecz nie dostrzegłem na niej nawet kropli krwi. Ból zwiększał się z każdą chwilą, choć nie wiedziałem, co jest jego przyczyną. Zamknąłem oczy, próbując się z nim uporać, a w następnej chwili już niczego nie czułem. Zamrugałem i ze zdziwieniem odkryłem, że znajduję się w domu, a moich rąk nie krępują żadne więzy. Wstałem z krzesełka, rozglądając się dookoła. Nie pojmowałem, co się stało. Czy to w czym brałem udział był zwykłą maskaradą? Może jakimś rodzajem snu? Dotknąłem niewielkiego wazoniku z kwiatami, aby sprawdzić czy nie rozpłynie się pod moimi palcami, ale on tego nie zrobił. Tkwił dalej w tym samym miejscu. Mogłem wyczuć pod opuszkami jego powierzchnię. Kruchą, lecz całkowicie namacalną.
- Cole...
     Drgnąłem i odsunąłem się od stołu. Ktoś wołał mnie po imieniu, a ja ten głos doskonale znałem. Ciepły tembr, pełen miłości oraz cierpliwości. Nikt inny nie potrafił się odzywać do mnie w ten sposób.
- Cole, chodź do mnie synku...
- Mama? - zawołałem, a w zamian usłyszałem jej radosny śmiech i ponowne nawoływanie, które dobiegało z górnego piętra. Natychmiast rzuciłem się w tamtą stronę. Błyskawicznie wbiegłem po schodach i wpadłem do łazienki, lustrując jej wnętrze. Nic, a nic się nie zmieniła od tylu lat. Na ścianach wciąż połyskiwały te same biało-niebieskie kafelki, na podłodze leżał puchaty dywanik w morskim kolorze, a na umywalce spoczywały porozrzucane szczoteczki i tubka pasty pozbawiona zakrętki. To ostatnie od zawsze denerwowało mamę. Za każdym razem przywoływała naszą trójkę i karciła, demonstrując jak należy poprawnie zakręcać pastę, aby nie zasychała. Wtedy mnie to irytowało, a także trochę bawiło, teraz wprowadziło w smutek. Znowu poczułem się jak głupi, trzynastoletni dzieciak, który nie potrafi poradzić sobie z żałobą.
- Cole, co ty robisz? Chcesz mnie zabić? Odłóż to! -  Kobieta siedziała na podłodze pod ścianą, przyglądając mi się z obawą.
     Nie pojąłem jej słów. Dlaczego uważała, że chcę zrobić jej krzywdę? Przecież ją kochałem! Ją jedyną darzyłem należytym szacunkiem, a przynajmniej jego namiastką, na którą potrafiłem się zdobyć. Jednak jej strach był autentyczny, choć wydawało mi się, że nie ma żadnego powiązania z rzeczywistością. Dopiero, gdy poczułem chłód metalu w dłoni, zrozumiałem, że coś jest nie tak. Dłuższą chwilę zajęło mi pojęcie, co tak naprawdę w niej trzymam, a był to stary pistolet ojca. Piękna ozdoba, pamiątka ze służby, którą odbywał w miejscowej policji. Jednak przydarzył się nieszczęśliwy wypadek i tata nigdy do swojego zawodu nie wrócił. Nigdy nie zwracał mojej szczególnej uwagi. Czemu więc teraz po niego sięgnąłem?
- Błagam, synu, będzie dobrze. Wybaczę ci  wszystko. Wystarczy, że to zostawisz - błagała, płacząc. Chciałem spełnić tą prośbę, pragnąłem odrzucić broń i podbiec do niej, wtulić się w jej ramiona, jak za dawnych lat. Jednak nie mogłem tego zrobić. Ciało jakby nie należało do mnie, nie słuchało moich poleceń. Ledwo zarejestrowałem, jak moja dłoń unosi się w górę, a palec naciska spust. Rozbłysło światło, usłyszałem huk, a potem zapadła zatrważająca cisza.
     Kobieta osunęła się na ziemię, natomiast wokół niej zaczęła tworzyć się wielka kałuża krwi.
- Nie! - Dopiero wtedy odzyskałem nad sobą kontrolę. Przecież to nie tak było! Ja tylko znalazłem jej ciało już po fakcie, to nie ja ją zabiłem! Upadłem na kolana tuż przy kobiecie, próbując zrozumieć, co się dzieje. Ona spojrzała na mnie spod przymkniętych powiek i zaniosła się kaszlem, a w jej ustach wezbrała krew.
- Cole... - wychrypiała. Natychmiast nachyliłem się nad nią, chcąc usłyszeć, co ma mi do powiedzenia. Wtedy na jej twarzy pojawił się okropny grymas. Dziwny, pełen irracjonalnej radości. - To wszystko twoja wina... to przez ciebie zginęłam. Nigdy nie zmyjesz mojej krwi z własnych dłoni. Nienawidzę cię.
     Obraz natychmiast się rozmył, a ja znowu spostrzegłem przed sobą szare ściany celi, rozjaśnione przez światło jarzeniówki i jakoś dziwnie niewyraźne. Przetarłem oczy wierzchem dłoni, ze zdumieniem stwierdzając, że są wilgotne od powstrzymywanych latami łez. Łez, których nie wymusiło żadne fizyczne cierpienie, a wywołało oskarżenie sennej mary. Tylko czy, aby na pewno to był tylko zwykły sen? Byłem niemal pewien, że swoje palce mieszali w nim ci ludzie. Nie widziałem ani tej dziwnej dziewczyny, ani towarzyszącego jej mężczyzny. Zostałem sam, jeżeli wykluczyć myśli, które gromadziły się w mojej głowie w szaleńczym tempie. Każda kolejna okazywała się gorsza od poprzedniej. Wymuszały na mnie potworne poczucie winy, jakiego nie czułem od kilku lat. Wspólnie stanowiły torturę, której wprost nie potrafiłem wytrzymać. Niszczyły mnie.

     Dużo później drzwi znowu skrzypnęły, ale w ich progu nie stanął już żaden z mężczyzn. Do środka wślizgnęła się drobna różowowłosa istotka. Podeszła do mnie na palcach, lecz kiedy spostrzegła, że nie śpię, opadła ciężko na ziemię naprzeciwko.
- Stałoby ci się coś, gdybyś chociaż raz posłuchał czyjeś dobrej rady? - prychnęła z irytacją, walcząc z natrętną grzywką, która co chwilę opadała jej na oczy. Obdarzyłem ją niechętnym spojrzeniem, na nowo majstrując przy kajdankach. - Nie wiem, co ci zrobili, ale wiedz, że to tylko taka niewielka zapowiedź zdolności Aco. Ona nie lubi ani swoich mocy, ani krzywdzić ludzi i nigdy tego nie robi, chyba, że ją zmuszają. Znam ją, bo to moja siostra.
- Nie wiem, po co mi to wszystko mówisz. Mnie to kompletnie nie interesuje - odparłem cicho i odwróciłem się demonstracyjnie na tyle, na ile pozwoliły mi skrępowane dłonie. Próbowałem zniechęcić ją do dalszej rozmowy, ale z mizernym skutkiem. Dziewczyna była niezwykle uparta.
- Wierzę, ale pomyślałam, że pewna wiedza ci się przyda, a w każdym razie nie zaszkodzi - ciągnęła niezrażona moim zachowaniem. - Tak jak już wspominałam, Aco jest moją rodziną. Jedyną jaka mi została na całym świecie. Mimo, że nie widzi, jest bardzo niebezpieczna i właśnie dlatego ją tu wciąż trzymają.  Wiedzą, że ma niezwykły dar, który może się im przydać, gdy nadejdzie odpowiedni moment. To samo dotyczy się mnie. Sam rozumiesz, niby nic nam tu nie grozi, ale zdarzają się takie typki jak Conor, którego pewnie miałeś już przyjemność poznać. On nie przestrzega żadnych zasad. Jest nieprzewidywalny.
     Przewróciłem oczami, dając jej do zrozumienia, że nie mam ochoty na przebywanie w jej towarzystwie, na co ona skrzywiła się, ale posłusznie zamilkła. Łudziłem się, że wyjdzie, zostawi mnie samego, lecz ona dalej siedziała na swoim miejscu, nie wykazując żadnych oznak znudzenia czy zniechęcenia. Przez kolejne minuty wytrwale milczeliśmy, testując swoją silną wolę. Byłem pewny wygranej i wcale się nie pomyliłem, bo w końcu to ona szturchnęła mnie w ramię, podsuwając zeschniętą, starą bułkę.
- Jedz, nie wiem kiedy następnym razem uda mi się coś dla ciebie przemycić. Kucharz jest strasznie upierdliwy, jeśli chodzi o kwestie żywienia - zachęciła. Wcale nie wątpiłem w jej słowa, bo dziewczyna wyglądała mizernie. Ten gest mnie zaskoczył do tego stopnia, że w pierwszym odruchu, miałem zamiar przyjąć podarunek. Już wyciągałem rękę, aby po niego sięgnąć, ale wtedy w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Przecież postanowiłem sobie, że nie będę ufać tym ludziom, a Różowa jest jednym z nich. Wyglądała na uczciwą osobę, ale kto ją tam naprawdę wiedział. Ona zauważyła moje wahanie i natychmiast spochmurniała. - Nie to nie. Nie rozumiem tylko czemu jesteś taki uparty. Naprawdę nic tym nie osiągniesz. Oni i tak nie pozwolą ci się zagłodzić na śmierć, jeśli tylko o to ci chodzi. Mają swoje sposoby, aby cię zmusić do jedzenia, już trochę ich chyba poznałeś. Będą cię dręczyć, ale nie zabiją. Jesteś dla nich zbyt cenny, Meaque.
- Cole - poprawiłem ją automatycznie, nim zdążyłem ugryźć się w język. Nie chciałem mieć ani z nią, ani z pozostałymi typami nic wspólnego.
- Jak tam sobie chcesz - powiedziała i wyszła z sali, nie zaszczycając mnie ani jednym spojrzeniem.



Tego się chyba nie spodziewaliście, co? :) W każdym razie mam nadzieję, że kogoś tam udało mi się zaskoczyć.
Ogólnie to chyba pierwsza tak długa notka na tym blogu. Napisany w chwili przypływu weny, która znowu ode mnie uciekła. Bywa. Straszne kapryśne z niej stworzenie. 
Co do samego rozdziału, to pojawiło się trochę wyjaśnień, o których wspominałam już wcześniej. Niewiele, ale kilka cennych wskazówek jest ^^ Szczególnie jedna jest istotna i jestem ciekawa, ile osób zwróci na nią uwagę. 

Czytelnicy