czwartek, 22 sierpnia 2013

Epilog


Cole

     Ktoś potrząsał mnie za ramię z uporem godnym podziwu. Niespiesznie się przeciągnąłem i zamrugałem kilkakrotnie, próbując odsunąć od siebie sen.  Ze zdziwieniem zorientowałem się, że znajduję się w starym samochodzie ojca,  a jego kierownica odbiła się na moim policzku. Potarłem go w zamyśleniu, próbując zrozumieć co tu robię. Miałem niejasne przeświadczenie, że to wcale nie tu powinienem się znajdować.
- Dziwne - mruknąłem sam do siebie, w tym samym momencie uświadamiając sobie, że nie jestem tu całkiem sam, jak zdawało mi się na samym początku. Przez otwarte okno do środka zaglądała mama, przyglądając mi się ze złością.
- Nie, Cole, to nie jest dziwne. Przywykłam już, że twój ojciec ukrywa się w samochodzie, gdy proszę o naprawienie pralki czy czegokolwiek, więc prędzej czy później musiałeś iść w jego ślady. To ponoć genetyczne. - Popatrzyłem na nią bez zrozumienia, a jej twarz złagodniała. - W każdym razie, jak już skończysz się tu ukrywać, to jednak wynieś te śmieci, bo na kolacji będziemy mieć gości. Przyjdzie Elizabeth z Chrisem i dziećmi. Wiesz, że mają córkę w twoim wieku?
- Mamo, proszę - jęknąłem, a ona się uśmiechnęła.
- No już. Masz się tylko ładnie zachowywać - prychnąłem. Mama wyszła z garażu i skierowała się prosto do kuchni, z której dobiegały już zapachy, od których ślinka sama napływała do ust, a żołądek skręcał się, boleśnie przypominając o sobie. Chcąc, nie chcąc ruszyłem jej śladem. Chwyciłem wystawiony worek ze śmieciami i udałem się na zewnątrz, aby wyrzucić je do kontenera. To zajęło mi tylko chwilkę. Nie rozumiałem czemu się od tego tak bardzo wymigiwałem. W głowie miałem pustkę, jakby ktoś dla żartu polał moje wspomnienia jakiś kwasem, który wypalił w nich dziurę.
     Przysiadłem na schodkach prowadzących na werandę, próbując za wszelką cenę uszeregować rozbiegane myśli. Nawet nie spostrzegłem przybycia Toma. Spojrzałem na niego dopiero, gdy usiadł obok mnie.
- Dziwnie się czuję - wyznałem po chwili milczenia, a on przytaknął.
- Chyba wiem, co masz na myśli - przyznał, wyłamując sobie nerwowo palce. - Mam takie wrażenie, że coś ważnego mnie ominęło.
- Ty też? - Skinął głową. Chwilę siedział obok, jakby zastanawiając się czy nie powiedzieć czegoś jeszcze, a potem z tego zrezygnował i tylko przeciągnął się, po czym wstał, mierzwiąc włosy na mojej głowie w braterskim geście.
- Lepiej nie siedź tu za długo. Mama się wścieknie, jeżeli nie będzie miała kogo rozstawiać po kątach i wątpię, abym tylko ja jej wystarczył.
- A tata?
- Zgłosił się na ochotnika do wymarszu do sklepu. Nie ma go już od dwóch godzin, a sklep jest tuż za rogiem. Jeżeli mam strzelać, to wprosił się do sąsiada, aby przeczekać najgorsze.
     Mruknąłem coś niezrozumiałego pod nosem w odpowiedzi, ale on już nie słyszał. Trzasnęły za nim drzwi, gdy wszedł do domu. Mi się wcale nie spieszyło. Dalej siedziałem na schodkach, próbując pojąć, co takiego się stało. Usiłowałem uzyskać dostęp do odległych wspomnień, lecz były one dla mnie zablokowane.
- Minnie, czekaj! - Krzyk i radosny śmiech dziecka dotarły do moich uszu, sprowadzając znowu bliżej ziemi. Spojrzałem w stronę, z której dochodził i po drugiej stronie ulicy spostrzegłem ciemnowłosą dziewczynę uganiającą się za tłustym, czarnym jak smoła szczeniakiem owczarka belgijskiego. Pies uciekał przed swoją właścicielką, trzymając w pysku dziecięcy smoczek. Wyglądało to tak, jakby robił to ku uciesze małego chłopczyka usadowionego w wózku spacerowym. W końcu brunetka pochwyciła w ramiona zbiega, przypięła mu do obroży smycz  i wyrwała skradziony przedmiot z pyska. Skrzywiła się, gdy ślina zwierzaka skapnęła jej na dłoń. Uśmiechnąłem się sam do siebie na ten widok, a ona właśnie wtedy przeniosła swoje spojrzenie  na mnie. Odrobinę się speszyła, ale po chwili odwzajemniła uśmiech i pomachała do mnie nieśmiało.
     Miałem wielką ochotę podejść do niej i spytać choćby o to, jak się nazywa, ale w tej samej chwili w domu rozległ się huk tłuczonej porcelany, a potem gniewny okrzyk Toma. Skrzywiłem się, spoglądając za siebie. Wcale nie chciałem tak wchodzić. Mama jednak uznała, że moja obecność jest konieczna, bo zaraz po tym wychyliła się na zewnątrz, spoglądając na mnie z przyganą.
- Cole, jesteś potrzebny! - Jej spojrzenie prześlizgnęło się do dziewczyny. - O, Eris! Skarbie, do zobaczenia na kolacji! Koniecznie przypomnij o tym rodzicom i zabierz braciszka!
     Brunetka uśmiechnęła się promiennie i skinęła głową, a potem ruszyła przed siebie, pchając dziecięcy wózek oraz ciągnąć za sobą upartego psa. Jeszcze przez moment patrzyłem za nią, a tuż przed moimi oczami wyrósł Will. Drgnąłem zaskoczony, a on zaniósł się śmiechem
- Ej, wyglądasz jakbyś zobaczył ducha, a to przecież tylko ja! Żywy, natrętny sąsiad i zdaje się, że twój najlepszy kumpel.
- Wiem kim jesteś - westchnąłem, próbując jeszcze dostrzec za nim odchodzącą dziewczynę.
- To dobrze. Masz coś do jedzenia? - Will jakby na siłę próbował zwrócić moją uwagę na siebie. - Jestem głodny. Potwornie! Miałem zabrać cię z chłopakami do baru na próbę zespołu, ale stwierdziłem, że najpierw sprawdzę czy twoja mama czegoś nie gotuje. Sam rozumiesz. Ona jest wspaniałą kucharką, ale bardzo samolubną. Nie przekazała tego talentu ani tobie, ani Tomowi. Bez urazy.
- Skądże by znowu - mruknąłem. - Śmiało, wchodź. Tylko szykuj się na najgorsze. Przygotowania trwają, a mama cię szybko nie wypuści. Nie pozwoli wyjść żadnemu z nas, jeżeli już przekroczysz próg. Jeszcze masz szansę na ucieczkę, bo ja jestem uziemiony.
- Próbę zawsze możemy przełożyć - wzruszył ramionami. - I tak jesteśmy genialni, a Jimmy i Todd zrozumieją. Oni też kiedyś się u was stołowali. Jeżeli dostarczę im jakieś resztki, nawet nie będą mieli pretensji.
     Chłopak mówił coś jeszcze, ale już go nie słuchałem. Wzrokiem śledziłem oddalającą się dziewczynę. Było w niej coś niepokojąco znajomego, ale nie przypominałem sobie, abym kiedykolwiek ją spotkał. Zapamiętałbym. Gdy zniknęła za rogiem, odwróciłem się i ruszyłem do domu za przyjacielem. Zanim drzwi się za mną zamknęły, pomyślałem jeszcze, że  w sumie ta kolacja nie musi być wcale takim złym pomysłem.





I widzicie? Jednak jest happy end. Nie cierpię go, ale raz na jakiś czas trzeba go zastosować. Wszystko dla was. Tak ogólnie cieszę się, że już zakończyłam to opowiadanie. Chociaż tak bardzo narzekałam na nie pod poprzednim rozdziałem i tak tęsknota za bohaterami pozostanie.
No cóż, w tym miejscu powinnam podziękować wszystkim, którzy pomimo wszystko trwali przy mnie i cierpliwie czekali na kolejne rozdziały, przy okazji znosząc moje narzekania. Wiem, wiem jestem potworna ^^ Wymieniać każdego z osobna po nicku chyba już nie będę, bo dobrze wiecie do kogo się zwracam. Po prostu dziękuję! Jesteście cudowni. Dziękuję też wszystkim tym, którzy śledzili tą opowieść, choć nie komentowali. Dzięki wam czuję, że to jednak nie był wcale taki zmarnowany czas, jak wydawało mi się w chwilach okropnego pesymizmu.
A teraz z wielką nadzieją rozpoczynam nowe opowiadanie, któremu wróżę świetlaną przyszłość (tsaa, pomarzyć człowiekowi przecież nie zabronią). W każdym razie mam nadzieję, że wypadnie ono dużo lepiej od tego. Wszystkich wytrwałych i niezrażonych moimi dotychczasowymi "osiągnięciami" zapraszam na Ostatnie Tango, gdzie wisi już pierwszy rozdział.

Czytelnicy